Życie jest diabła warte
poza Szopenem, Mozartem;
poza Słowackim i Mickiewiczem
jest w ogóle niczem.
Ja nie, żeby pisać „Sonety”,
nie żeby „Króla Ducha” —
sercem poety
pragnę posłuchać…
Czego? — no, Wisły, no, oczywiście,
kiedy brzozowe liście,
jeszcze nie bardzo zielone,
jeszcze onieśmielone,
a już kładą się na ziemię, na wodę,
w białodrzewiu hodując urodę,
i wiem, że przyjdę, zobaczę
i że się na nowo rozpłaczę,
że takie zielone i młode.
No, a na przykład sosny
albo klony, przyjacielskie, klony!
Jestem radosny,
bo klon jest zielony.
Życie jest diabła warte,
jeżeli nie jest uparte,
no bo trzeba, przyjaciele wrócić,
wszystko tam zmienić, odwrócić —
żeby sosny szumiały nad Wisłą
i żeby słońce zabłysło
w złocie zboża, w broni hartowanej,
w oczach bliskich, we krwi przelanej,
nad Mazowsza równiną otwartą —
i żeby żyć było warto.